Można nie pić, ale to żadna sztuka. Bo co wtedy robić? Każdy szuka jakiegoś celu, ale porzuca model w połowie sklejania nie wierząc, że poleci czy popłynie. Cokolwiek by to nie było. Świt odpala od zmroku tego samego peta, robiąc z każdego dnia taki sam szary kołtun, jak dym z najtańszych papierosów. Stali więc czekając i nawet nie wiedząc o swoim czekaniu. Palili tylko najtańsze chowając płomyki wewnątrz dłoni. Palili tak od czasów szkoły, gdzie uczyli ich, że jakby tak poszli cały czas w jedną stronę, to po jakimś czasie przyjdą z powrotem dokładnie w to samo miejsce skąd wyruszyli. Stoją więc jakby właśnie wrócili. Któregoś dnia pod sklep przybył wędrowiec i opowiedział chłopom o zaczarowanej złotej myszy. Która może się trafić w każdej butelce. Trzeba tylko być wytrwałym, konsekwentnym i wierzyć w sukces! Nie dawać się ani zwątpieniu ani doraźnym porażkom! Posłuchali go chłopy. Najważniejsze to nadać sens swojej egzystencji. I wierzyć w sukces…
Stanisław był policjantem. Wiedział co wolno a czego nie. Znał tu wszystkich. Wiedział czyj syn zostanie złodziejem a czyj bitniokiem. I chociaż nie wierzył w ludzi, to sumienny był. Kartoteki miał przygotowane naprzód na trzy pokolenia a w nich puste miejsca jak w tablicy Mendelejewa. Wiedział że przyjdzie mu je wypełnić. I nawet wiedział jak. Wiedział co wolno. Chłopy też wiedzieli. I chociaż grzeszyli głównie metafizycznie, to zdarzały się zderzenia z rzeczywstością. Zgłaszali się wtedy do Stanisława i meldowali odpowiednią formułką o tym, co przewinili. Rano wychodzili z czystą kartą, z jasnym spojrzeniem na świat i nadzieją na lepsze. Wieczorem wracali.

Józek był nicponiem. Tylko by łaził, kwiatki głaskał i do ptaków gadał. W strumyku pod kamienie za rakami zaglądał. I psy po imieniu znał. Po ich własnym! Nie po tym, co im ludzie przemocą dali! Umiał na świat patrzeć. I lubił o tym opowiadać. Machał wtedy rękami, że zdawało by się że odleci a rękawy na coraz słabszej nitce wisiały. Kiedyś powiedział, że ukazała mu się Matka Boska. Ale mu nie uwierzyli i wyśmiali pukając wymownie w czoło. (Bo kto by tam wierzył w Matke Boską?!) Jaka znowu Matka Boska?! Natrząsali się niedowiarkowie. Zawziął się, że im udowodni, że spotka ją jeszcze raz i poprosi. Żeby zaświadczyła. Teraz, po latach, chciałby żeby ukazała mu się jakakolwiek matka. Nawet jego własna. Chociaż raz…

Któregoś dnia spotkali się w poczekalni miejscowego ośrodka zdrowia. Zenek, jeden z poszukiwaczy złotej myszy miał boloka w boku. Tak pod żebrami od prawej strony i bardziej jak coś robi albo szybciej idzie albo się zegnie to nie może. Albo jak na prawym boku poleży. A wiara w sukces to ciężka robota! Stanisław tylko twarz w dłoniach schował i na ludzi nie patrzył. Bo jak nie był na komendzie, to w nich nie wierzył. A co na którego popatrzył to cała kartoteka mu się odbijała wczorajszą kiełbasą. I co by nie zjadł to tak samo. Aż go mdliło. Na widok. A Józek cukierkami wszystkich częstował ale nikt nie chciał bo mówili, że ma cukrzyce. I bali się zarazić. A Józek miał raka! Ale go wypuścił. Tylko że dziś ich nie przyjeli…

Komentarze

comments